Melodie pełne goryczy — Kontrkultura „Wszystko już powiedziane” || recenzja

Niedoceniony zespół. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek użył w recenzji płyty tego zwrotu, ale do krakowskiej Kontrkultury mi pasuje. Z dobrymi tekstami, umiejętnościami i fajnymi ludźmi na pokładzie jedyne w co nie trafiają to trendy. Krakusy odbijają się od lat od obowiązujących w punk rocku nurtów ale konsekwentnie robią swoje. „Wszystko już powiedziane” to trzecia płyta w ich dorobku. Trzecia i zdecydowanie najlepsza.



Gdyby ta płyta wyszła w latach 90. to Kontrkultura miałaby szansę wejść do gry w pierwszej lidze. Otwierający płytę kawałek „Nie ma już nic” z monumentalną ścianą dźwięku przywodzi na myśl Armię ze swoich najlepszych czasów. Zresztą później te echa Armii czy Dezertera z końca ubiegłego wieku się tu pojawiają. Te nawiązania stały się już znakiem rozpoznawczym Kontrkultury, która dodaje do nich odrobinę melodyjnego punka i trochę metalowych wpływów. Choćby taki „Jestem idolem” - Dezertera tu nie słychać, ale możemy znaleźć punkty styku z Motorhead. To akurat dobre wzorce, bo wycieczek w kierunku Dragonforce bym nie przeżył.

To, co najbardziej kojarzy mi się z Kontrkulturą to ciekawie napisane i gorzkie w wyrazie teksty. Sporo w nich rozczarowania, zwątpienia i braku wiary w przyszłość. W teraźniejszość też. Można powiedzieć, jakie czasy takie teksty. W przypadku wielu emocjonalnych zespołów momenty gorzkie przeplatają się z nutami optymizmu i nadziei. W Kontrkulturze tego nie ma. W skrócie, jest przejebane a przyszłość będzie równie ciężka. I to, co wydawało się światełkiem w tunelu „to się tylko komuś przyśniło”. No nie jest wesoło, nie jest. Ale co tam, mi się podoba. Trafia to do mojego wewnętrznego pesymisty.

To, że Kontrkultura nie jest radosnym zespołem już wiemy. I choć gra dość melodyjnie to jest tu też dużo muzycznego mroku. Ale, o dziwo, jest to materiał bardziej piosenkowy, niż poprzednia płyta. Główna różnica polega na wyeliminowaniu charakterystycznych pokręconych wstawek w numerach, których wcześniej bywało sporo. Obecna Kontrkultura gra konkretniej, a poszczególne utwory są bardziej zwarte i spójne. To zmiana wyszła chłopakom na dobre. Nie przesadzałbym tylko z podwójną stopą, bo z tym łatwo przedobrzyć (jak w refrenie „Nie ma już nic”).

Ponury przekaz dobrze oddaje minimalistyczna grafika na okładce. Cała płyta prezentuje się elegancko. Oszczędny design, punktowy lakier na matowym digipaku — dobrze to wygląda. Brakuje mi tylko zdjęć. Czarno-białe fotki fajnie uzupełniłyby całość. Poza tym parę lat już chłopaków nie widziałem więc jestem po prostu ciekawy jak teraz ekipa się prezentuje.

W obecnej, covidowej sytuacji ciężko się przebić z materiałem, który nie trafia w obowiązujące gusta. A szkoda, bo chłopaki nagrali właśnie swoją najlepszą płytę. Mam nadzieję, że jak się to wszystko skończy to Kontrkultura spróbuje trochę namieszać na scenie.

8/10 
wyd. własne, 2020


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz