Hard-core’owy klub siwego włosa — Persistence Tour 2020

Żyłem w błędzie. Gdzieś mi się ubzdurało, że może i polską scenę punk zdominowała fala powrotów dziwnych podstarzałych, poprzebieranych kolesi z fluo-irokezami, głębokimi zmarszczkami, nowiutkimi koszulkami KSU i pochrząkujących „w Jarocinie ’86 to dopiero było pogo”, ale tyczy to głównie pewnego, specyficznego odłamu sceny. Za to hard-core punk cały czas ma się nieźle. Jednak Persistence Tour 2020 pokazał mi dobitnie, że sorry, ale cała gitarowa muza sięgająca korzeniami ubiegłego wieku to dziś domena zgredów. Ubodło mnie to na tyle, że zamilkłem niemal na dwa miesiące.


Przez „branżowy” (hue hue) internet przetoczyła się już obszerna dyskusja dotycząca wszystkich możliwych aspektów ostatniego Persistence i trudno się z wieloma rzeczami nie zgodzić. Dlatego szkoda czasu i miejsca, żeby się powtarzać. Choć trzeba podkreślić, że nagłośnienie faktycznie było mega słabe (czyt. na trzecim numerze H2O dopiero się zczaiłem, co tak właściwie grają, a Street Dogs są dla mnie zagadką do dzisiaj).

Bardziej mnie zastanawia, dla kogo w ogóle robi się takie imprezy? Dla „hard-core’owych dzieciaków”? Tak, pod warunkiem, że są facetami w wieku 40+. Nie wiem jak wygląda publika na Persistence Tour za granicami Polski, ale gdybym znowu był nastolatkiem, to czułbym się lekko zażenowany skacząc pod sceną z gośćmi w wieku mojego starego. Zwłaszcza jeśli są do tego najebani, a takiej januszerki tego wieczoru nie brakowało. Starzy ludzie i zarzygane kible — gratuluję i pozdrawiam serdecznie. Nie pamiętam, kto to powiedział, może był to Marek Piekarczyk, że gdy na koncertach nie ma dziewczyn, to znaczy, że lecimy po równi pochyłej w kierunku rock’n’rollowej mogiły. Persistence Tour 2020 to było zdecydowanie Męskie Granie. Żywiec, sypnij groszem.

Persistence Tour to dobrze skrojony produkt dla publiki ceniącej hard-core’owe sentymenty. Choć oczywiście w składzie oprócz takich klasyków pokroju Gorilla Biscutis, Agnostic Front, H2O i zahaczającego o legendę Biohazard BillyBio znalazła się też „młodzież” — czyli np. Street Dogs grający zaledwie od 2002 roku. Choć chłopaki po oglądaniu Vinniego Stigmy pajacującego na scenie ileś wieczorów z rzędu, czy żenujących cen merchu, które ze starych fanów mają wycisnąć jeszcze trochę funduszy doszli do wniosku, że chyba najwyższy czas zawiesić działalność bo to wszystko idzie w dziwnym kierunku.

Choć może skłonił ich do tego BillyBio. Ten gość to stan umysłu, polecam zobaczyć choć raz w życiu, abstrahując od grubo ciosanej muzyki. Mikrofon bezprzewodowy, koszulka własnego zespołu, oderwanie od rzeczywistości — można było poczuć, że ma się do czynienia z szalonym trenerem personalnym, a nie hard-coreową ekipą i etosem DIY. Gdyby Ewa Chodakowska założyła kiedyś hard-core’owy band to byłoby to właśnie coś takiego. Cringe-core z elementami fitness.  

Zresztą, patrząc na te ekipy jako całość to sporo tam wykalkulowanych elementów. Sam pamiętam, jak jeden z wielu największych znawców światowych standardów punk rocka, wyciągnął ciekawy wniosek, że słowacki zespół x jest rock’n’rollową pozerską wiochą, bo mieli ręcznik zawieszony na statywie. Przy scenie hard-core jest to tak mały kaliber, że szkoda to porównywać. Jak patrzysz na współczesny Agnostic Front, Gorilla Biscuits czy nawet H2O, to masz wrażenie, że dla tych gości koncert nie jest celem, a jedynie pretekstem. Wpadnij na koncert i kup wlepkę reklamującą mój podcast. Tylko 10 zeta. Stary. Mamy też półprzezroczyste koszulki za stówę. Paszyn bifor faszyn. Wiadomo, że z Zakopanego chcemy przywieźć oscypka i ciupagę, a z hard-core’owego koncertu trochę merchu, ale trochę szacunku do drugiego człowieka i pokory ze strony kapel by się w tym wszystkim przydało.

Może i wróciłem z Persistence Tour z poczuciem zażenowania, ale czy żałuję, że się na to wybrałem? Nie. Też mam prawo do sentymentów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz