Co tam Panie w Cieszanowie? — Cieszanów Rock Festiwal 2018 || dzień trzeci

W tym roku Czadu nie ma, więc festiwalowe zasoby Podkarpacia zmniejszyły się o 50%. Na placu boju ostał się Cieszanów Rock Festiwal, w ostatniej chwili wzmocniony Czadowym headlinerem w postaci Gogol Bordello. Dawno mnie w Cieszanowie nie było, festiwalowe koszulki przypomniały mi, że ostatnio w 2015 roku przy okazji swojego koncertu. Warto więc sprawdzić, jak sytuacja wygląda obecnie. Zahaczyłem więc o trzeci, przedostatni dzień festiwalu.



Sobotę otwierała najmłodsza wiekowo i stażowo ekipa Radioslam, grająca coś na kształt kombinacji energetycznego grunge z brit-popem połączonego z hipsterskim emploi. Sprawne, koncertowe granie, w sam raz do spodni typu rurka i bezkofeinowego latte na sojowym mleku. Dobrze to wyglądało, choć rzucanie instrumentami to nie do końca, coś co lubię oglądać. Szkoda gitar chłopaki. Nawet jeśli to basówka.

O zacnej godzinie, 16:45, na scenie zamontowała się założona w 1981 roku amerykańska grupa The Toasters. Przyznam, że czekałem na ten występ, bo to w końcu jeden z klasyków nowojorskiego ska. No cóż, może to kwestia godziny, a może kwestia tego, że band obecnie nie jest już zbyt rozpoznawalną marką, ale pod sceną było pustawo, a na scenie też było raczej spokojnie. Założyciel zespołu, a zarazem gitarzysta-wokalista i bodajże jedyny oryginalny członek składu, Buck, nigdy nie miał zbyt mocnego głosu, co skutkuje lekkim brakiem energii bijącym ze sceny. Odmłodzony skład też nie za bardzo ratował sytuację — zwłaszcza basista, który albo przed koncertem przeszedł solidną kurację ziołową, albo walczy o nagrodę najmniej zaangażowanego emocjonalnie muzyka na festiwalu :) Muzycznie za to było ładnie, sprawnie i poprawnie. Sympatyczny początek dnia, choć spodziewałem się, że będzie to fajny skankowy wykop, który rozbuja publikę. Niemniej miło ich było zobaczyć.

Publikę rozkręcił za to Dr Misio z Arkiem Jakubikiem na froncie, który zawładnął sceną i już liczniej zgromadzoną publiką. Muzyczna propozycja Doktora nie jest oczywista, ale koncertowo sprawdza się to nieźle, głównie ze względu na prowadzenie imprezy przez Arka, który mocno angażuje ludzi i fajnie wchodzi z w interakcję z publicznością. Bogate doświadczenie aktorskie ewidentnie się przydaje. Przekrojowy materiał, inteligentne teksty Vargi i Świetlickiego, a do tego bardzo dobrze odebrany cover Big Cyca „Polacy” — wyszło elegancko. Może i są za starzy na pogo, ale na zagranie koncertu dnia na Cieszanowie są w odpowiednim wieku i w odpowiedniej formie.

Kolejną zmianę klimatu zafundował Decapitated, zespół grający obecnie w pierwszej lidze polskiego metalu. Ich najnowszy album „Anticult” to bardzo dobra płyta i spodziewałem się po tym koncercie, że wywali mnie z butów. Czegoś jednak zabrakło. Decapitated na żywo to na pewno bardzo rzetelny band, który może sprawić konkretny łomot, za to garnitur ciosów jakimi operuje przypomina raczej podpitego konkubenta — wiesz, że będzie ostro, ale po dwóch numerach dokładnie wiesz czego się spodziewać. Walec start, walec stop, a do tego mało urozmaicona gra perkusisty, który stawia w dużej mierze na celne uderzenia podwójnej stopy, zamiast pokombinować w rytmice, przejściach czy budowaniu klimatu zmianami metrum. Gitara i wokal robią dobrą robotę, ale rytmicznie jest monotonnie. Być może tej pewnej jednostajności i ciągłego napierania do przodu oczekują fani death metalu? Dla mnie to trochę za mało. Ale jak wspominałem na nowej płycie całość siedzi elegancko.

Łąki Łan to dobrze naoliwiona koncertowa maszyna. Pozytywna wibracja, propaganda miłości, przyjaźni, natury i porządny warsztat oparty na elektronice, funkowych gitarach i ambitnych popowych patentach. Zawsze wolałem te bardziej ponure zespoły, śpiewające o tym, że życie chłoszcze, ale nie powiem, w miejscu na Łąki Łan nie stałem.

Hunter wsparty Ślimakiem z Acid Drinkers na perkusji utwierdził mnie w przekonaniu, że pomimo tego, że wydany w 2009 roku „Hellwood” był niezłym albumem, to nowsze dokonania grupy leżą poza obszarem moich zainteresowań.

Czy coś zmieniło się w Cieszanowie przez lata mej nieobecności? W sumie chyba tylko ułożenie sceny. No i strefa gastro była w tym roku skromniejsza. Za to dobry klimat i sprawna organizacja zmianom nie uległa, a to cieszy. Sam Cieszanów Rock Festiwal nie wytacza ciężkiej artylerii i nie aspiruje do bycia jednym z największych festiwali w Polsce — konsekwentnie robi swoje i mam nadzieję, że nie przestanie. Spokojnie, do przodu, żadnych drastycznych ruchów. Można i tak, ale trzymam kciuki za mocniejszą reprezentację zaskakujących zagranicznych zespołów w line-upie w przyszłym roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz