Recenzja: Popaprańcy „Popaprańcy” — kto bogatemu zabroni

Co za dziwny gość z tego Popka. Facet robi to, na co przyjdzie mu ochota i mimo tego, że ani nie jest to wybitne ani nie wkłada w to zbyt wiele wysiłku to na brak zainteresowania swoimi poczynaniami narzekać nie może. Zaczynał od hip-hopu, a obecnie robi już chyba wszystko, co się da. Uwiódł gimbazę Gangiem Albanii, walczył w KSW z gościem z „M jak miłość”, nagrał kawałek disco-polo z Braćmi Figo Fagot, zatańczył walca w telewizyjnym „Tańcu z gwiazdami”, a jakiś czas temu nagrał punk-rockową płytę ze znanym z Rewizji i Fix Up Tomkiem Chuchlą. Można? Można.



O tej płycie napisano już wiele. Pozwolę sobie zacytować kilku moich kolegów po fachu: „Popek weź się nie wygłupiaj. (…) złe to jest”, albo „płyta broni się instrumentalnie (…) niestety wokale Popka nadają całości brzmienia na wskroś amatorskiego, przez co wydawnictwo w obecnej formie nigdy nie powinno opuścić studia nagrań”, albo „to całkiem przebojowa płyta, która powinna sprawdzić się jako soundtrack do niejednej imprezy”. W każdej z tej opinii jest sporo prawdy, bo mało która płyta budzi tak ambiwalentne uczucia na punkowej scenie jak debiut Popaprańców.

Muzyka Popapranej ekipy naprawdę nie jest zła. Zarówno pod kątem brzmienia (poza zbyt syntetycznymi garami) jak i aranżacji materiał się broni. Nie są to zaskakujące numery, ale jeśli oczekujemy od punk rocka, żeby był czadowy, energetyczny i nie tracił przy tym melodyjności to tak też jest. Popaprańcom bliżej do amerykańskiego punka niż do polskiego. Ale mimo dobrych chęci Transplants to to nie jest. Choć tak szczerze to leży mi to bardziej niż core’owy Vienio i Way Side Crew.

Transplants, będący dla mnie pewnym wyznacznikiem stylu, miał przede wszystkim dobry flow. Tutaj bywa z tym ciężko. Popek to mało punktualny raper. W nawijce jako tako się trzyma, ale jak już próbuje sobie podśpiewywać to jest ciężko. Kurde no. Spóźniasz kolego, a czysto też nie jest. Ela Zapendowska by się wkurzyła. Ale taki już jego nonszalancki styl, który może w melanżowym hip-hopie jest ok, ale w punkowym klimatach wypada okropnie kwadratowo. Jakby tego Popka podrównać, byłoby o niebo lepiej. No i żeby nie śpiewał. Ubarwieniem wokalnym są gościnne wstawki Borixona, Majkela, BADa i Chuchli. Wtedy ewidentnie słychać, że mogłoby być lepiej. Ale czy bez Popka na froncie ta płyta by się tak wyróżniała? Nie.

Teksty, hmmm, teksty są jakie są :) Dosadne, często wulgarne i przepełnione ulicznymi mądrościami, typu „nie wal w chuja sam ze sobą, nie wal w chuja z sobą brat, szanuj siebie, swe poglądy, wyjebane miej na świat” albo „wkurwia mnie Twoja maska i polityków cała szajka”, lub „czyś jest z wschodu, czy z południa, zostań punkiem, popaprańcem, muza dudni tu do późna, mamy wino na kolację”. Są tu też lepsze momenty jak np. „Mijają lata”, ale do dobrych punkowych tekstów Popaprańców sporo brakuje. Chociaż muszę przyznać, że tematyka w większości numerów jest podobna.

„Popaprańcy” to jedna z tych płyt, które mimo tego, że ma sporo minusów to budzi duże emocje i na pewno spotka się przez to z większym zainteresowaniem niż wiele ciekawszych muzycznie nowości. Nie jestem do Popka uprzedzony, więc do tego albumu pochodzę raczej z rozbawieniem niż ze świętym gniewem, że ktoś z zewnątrz szarga punk-rocka. Czy polecam? Dla mnie jest to raczej album do ciekawostkowego sprawdzenia, co też ten Popek nawywijał niż do namiętnego słuchania. Ciekawe tylko czy to jednorazowa akcja, czy doczekamy się kolejnej części.

5/10
Popaprańcy „Popaprańcy”, wyd. Lou & Rocked Boys, listopad 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz