Warszawa ma to do siebie, że jak pojawi się w niej kapela, która wie, z której strony podejść do gitary to już na wstępie ma spore szanse, aby zostać zauważona. Tak bywa, ale nie ironizujmy, bo Lazy Class sroce spod ogona nie wypadło i wie nie od wczoraj, z której strony do rzeczonej gitary podejść.
Okładka sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z ulicznym graniem. Spodziewałem się polskiej szkoły oi music w klimacie z gatunku „robię na trzy zmiany, zarabiam pięć złotych, dziś idę na mecz, zaśpiewam wam o tym” podszytej średnimi tempami, ochrypłym głosem i technicznymi inaczej solówkami na jednej strunie. Nie liczyłem na wiele, a tu takie zaskoczenie. Już gitarowa zagrywka do tytułowego „Better life” przywodzi na myśl takie grupy jak stołeczne The Black Tapes, czeski Boy czy norweskie Turbonegro. Jest dobrze! Czuć, że chłopaki mają większe ambicje niż piwo na trybunie a inspiracje szersze niż debiut Cockney Rejects i kaseta HorrorShow. Szczerze, to od dobrych paru lat nie śledzę tego, co się dzieje w street punku i nie mam pojęcia, jakie są obecnie trendy, może cała scena tak ewoluowała? Wątpię, ale czuć w Lazy Class, że oi music jest punktem wyjścia do szeroko pojętego punk rocka. Nie lubię, gdy muzycy zamykają się w szufladkach i z klapkami na oczach trzymają się wyznaczonej przed laty linii – stąd pierwsza okejka dla próżniaczej klasy z Warszawy. Wróćmy do zawartości tej epeczki.
Cztery numery, czyli nieco ponad 11 minut – tyle trwa debiutancka epka warszawiaków. Płytkę otwiera „Better life”, żwawy i brudny punk’n’roll na dwa głosy. Czyli to, co lubię najbardziej. Fajna gitara prowadząca, dobry flow, jedynie solo nieco skąpe. „Violent world” penetruje podobne klimaty, ale zbliża się do street-punkowych klimatów. Trzeci z kolei „He’ll never return” to dalej zbliżone patenty, zwłaszcza wypuszczanie gitar samopas, ale przy trzech numerach brzmi to dalej w porządku. Gorzej, gdyby płytka z 12 kawałkami była oparta na trzech aranżacyjnych zabiegach, które są spoko, ale wymagają pewnych urozmaiceń. No i na koniec jedyny numer „Kiedyś” zaśpiewany po polsku. No i tu mamy odrobinę zmieniony klimat. Bez rock’n’rollowych wtrętów, za to z prostym solo na początku. Czuć polską szkołę gry na gitarze po linii wspomnianego HorrorShow, ale brzmi to fajnie i wnosi coś nowego.
Co do wykonania, to chłopaki grają sprawnie, wokal ma w sobie coś nieszablonowego i całość wypada sympatycznie. Również teksty trzymają poziom. Street punkowa klasyka przeplata się z hard-core’owym etosem i zdrowym punk rockowym rozsądkiem. Tłoczoną płytę z symbolem trojana zapakowano w ekonomiczny digipak z romantycznie oiowym pejzażem :) Można by się do czegoś na koniec dowalić, ale po co? Ważne jest to, że Lazy Class zaliczyli debiut z gatunku obiecujących. Druga okejka oficjalnie przyznana.
Lazy Class „Better life”, wydanie własne, czerwiec 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz